» Blog » Bollywood Restaurant & Bar
18-03-2012 14:56

Bollywood Restaurant & Bar

W działach: Krakowskie Smaki | Odsłony: 13

Bollywood Restaurant & Bar

Ostatnio zaczęliśmy znowu odwiedzać krakowskie przybytki masowego żywienia, więc postanowiliśmy zobaczyć co zdarzyło się w kuchni indyjskiej naszego miasta. Oczywiście stałe punkty programu - Indus Tandoori i Bombay Tandoori stoją jak stały, ale na horyzoncie pojawiły się nowe, być może wschodzące gwiazdy. Wczoraj byliśmy w Roti Roti, dziś udaliśmy się do Bollywood Restaurant & Bar.

Znacie to uczucie rozdarcia, które jest tak silne, że aż czujecie fizyczny ból? Jakby ktoś chwycił wasze serce "Lord Vader style" i zgniatał je na tyle, by było to mocno nieprzyjemne? Czy też ta chwila, kiedy wasz ukochany rumak leży ze złamaną nogą, a wasz lokaj podaje wam strzelbę? Jeśli nie - zapraszam do Bollywood.

Już od samego wejścia do lokalu widać, że jest zgrzebnie i po kosztach. Czysto, ale siermiężnie. Pomarańczowe ściany z hinduskimi maziami, a w środku stoły i krzesła nijak nie pasujące do tego, co mi wiadomo o drugim najbardziej ludnym kraju świata. Może zostały po poprzednim właścicielu? Tak czy inaczej poza wystrojem uderza w mas chłód, chociaż to pierwszy dosyć ciepły dzień. W jednym roku malutki piecyk elektryczny, więc zaanektowaliśmy miejsca obok niego, bo knajpa pusta. Kelnerki nie ma na sali , więc od razu sami obsłużyliśmy się kartami (zrobiły to też kolejne pary klientów, ale - jak to lubi mówić pan Wołoszański - nie uprzedzajmy faktów). Całość jest kapkę kuriozalna - poza standardowymi daniami indyjskimi - kuchnia polska. Nie lubię takich misz-maszów, jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. No ale jak już się tu wybraliśmy...

Ja pojechałem standardem, taki ze mnie już tradycjonalista. Samosy (wegetariańskie i z kurczakiem), chicken tikka masala i czonsnkowy naan. Dziwożona zamówiła indyjski rosół z krewetkami i dal. Po chwili pojawił się kucharz (Pan Hindus) i wyjaśnił w mowie Shakespeare'a, że na wegetariańskie trzeba poczekać, bo dopiero będzie robił. Git, mamy czas, pod ręką naręcze gazet. Czekamy. Kelnerka zbiera resztę zamówienia po numerkach ("Poproszę dal" "A jaki to numerek w karcie?" "Pięćdziesiąt jeden"). Tak można robić w pizzy na telefon, ale w restauracji obsługa powinna chyba znać nazwy z karty.

Po kilkunastu minutach na stół wjeżdżają samosy w ilości sześciu (po 3 na porcję) oraz zupa. Okazuje się, że wszystkie są wegetariańskie. Nie awanturujemy się, bo są RE-WE-LA-CY-JNE. Świeże, ciepłe, pachnące, do tego nie ze standardowym nadzieniem na bazie ziemniaka, lecz kapusty. Odświeżające, rewelacyjne, aromatyczne. Zupa jest dobra, kurczakowo-krewetkowa, łagodna, troszkę a'la rosół z lanym ciastem, ale nie moja parafia. Dziwożona wymięka w połowie, bo samosy do małych nie należały, a tu jeszcze dal. Ale dal powoli oddalał się w dal (haha, you see what I did back there?!).

Na drugie dania czekamy. Czekamy. Czekamy jeszcze trochę. Wchodzi para klientów. Siadają. Wstają i biorą menu. Siadają. Czytają. Czekają na kelnerkę. Po dziesięciu minutach wychodzą nie doczekawszy się dziewoi.

Czekamy dalej. Przychodzi mój kurczak z naanem (zwykłym, nie czosnkowym, ale ponownie się nie stawiamy, bo strasznie późno się zrobiło - dziecko trzeba odebrać). Nan ciepły, dosyć gruby, nie jakieś łamliwe, prawie niewidoczne placki. I ten kurczak w czerwonym grudkowym sosie i tłuszczu, które idealnie nabiera się chlebkiem. Pełny kulinarny wypas.

Mimo najlepszych chęci poddaję się po kilku kęsach - porcja ogromna. Dodać trzeba, że micha z tikka masala gęsta jest od chickena; nie są to dwa żenujące kawałki, które trzeba łowić przez sitko. Dal ciągle się nie pojawił. Czas się kurczy, kelnerki nigdzie nie ma. Ruszam na poszukiwania, żeby odwołać dal i zapłacić. Natykam się na kelnerkę z dalem, bierzemy go na wynos razem z tikką, a także naanem. Płacimy i wychodzimy, nie mogąc powstrzymać niedowierzania. Acha, jeszcze runda do bankomatu, bo nie biorą kart.

Niby na gastronautach stoi, że średnio Bollywood dostaje 4,5 gwiazdek za kuchnię i cenę, ale 1,5 na obsługę i wystrój (skala 1-5). Ale na wuja Wacława! W półtorej godziny powinniśmy się uwinąć tak, że jeszcze jest miejsce na deser (aha, w karcie desery są, ale ich nie ma). Tak czy inaczej to niedopuszczalne, żeby na sali kelnerka była widokiem rzadszym niż śnieg w Abu-dabi, do tego kucharz, któremu się widocznie nie śpieszy (i nie ma w tym nic złego, jeśli kelnerka uprzedzi klientów, że czas oczekiwania jest dłuższy niż typowe opóźnienie pociągu relacji Kraków-Koluszki).

Jestem rozdarty - jedzenie jest naprawdę wyśmienite, śmiem twierdzić, że samosy najlepsze z krakowskich (dużego pola do popisu tu nie ma, still...). Do tego w miarę duże porcje i ceny, za które w innych hinduskich knajpach kelner nawet na ciebie nie spojrzy (to nie znaczy, że jest tanio, jest po prostu taniej). Z drugiej strony kelnerstwo na poziomie, gdzie nawet leniwiec poczułby się znudzony i długie oczekiwanie na dania.

Boję się, że Bollywood upadnie, bo samo sobie zgotuje ten los. Ludzie wchodzą i wychodzą nie widząc kelnerki. Albo tak jak my - wchodzą, zamawiają, ale czekają na dania aż się zestarzeją. Gdyby chociaż jedzenie było takie sobie...

Dal stoi w kuchni, jeszcze jesteśmy pełni po samosach. Oboje modlimy się, żeby był paskudny. Inaczej szkoda Bollywood.

Ocena: 6/10

Bollywood Restaurant & Bar
Adres: ul. Stradomska 17
Telefon: 012 341-41-06
Strona: http://www.bollywood-food.pl/

EDIT:

Dal bardzo dobry, mocno cebulowy. Szloch.

2
Notka polecana przez: lucek, Marigold
Poleć innym tę notkę

Komentarze


beacon
   
Ocena:
+2
Zabawne, czcionka napisu na szybkie bardziej przypomina arabski, styl kuficki, niż którykolwiek z indyjskich.

W Warszawie długo curry house'y były tylko eleganckie i drogie, a jakiś czas temu wyczaiłem na rogu Reymonta i Żeromskiego na Bielanach taką zgrzebną budę bez toalety, gdzie danie kosztuje 20-25 zł, naanów walą z szacunkiem, bogato ciapane masłem, a lassi jest królewskie. Może za jakiś czas spełni się moje marzenie o tanich curry house'ach take-away?
18-03-2012 15:28
38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Mam nadzieję że przetrwa, lubię takie małe dziwne knajpki. W opolu dawno temu była taka dziura która wygladała jak melina dla podworcowych meneli, a podawali jedyne porządne hamburgery w tym mieście - naprawdę pycha! A curry jest najlepsze z... frytkami! :)
błe ryż :o
18-03-2012 17:36

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.