» Blog » Dziennik I
22-09-2009 10:39

Dziennik I

W działach: eRPeGie, Rippers | Odsłony: 1

Dziennik I
UWAGA: Jeśli masz zamiar czy możliwość grania kiedyś w kampanię z podręcznika Rippers – nie czytaj poniższego tekstu. To pierwsze i jedyne ostrzeżenie.

Nazywam się Richard Wyndam-Pryce, a poniżej znajdują się wyjątki z mojego dziennika, spisywanego ku przestrodze i nauce innych Rippersów.

25 marca 1892

Mija miesiąc od kiedy widziałem Beatrycze po raz ostatni. Powinienem zauważyć, powinienem wiedzieć. Początkowo brałem brak apetytu oraz bladość za oznaki jakiejś choroby, dopiero gdy zaczęła wieść nocny tryb życia zacząłem coś podejrzewać. A potem zniknęła. Na Boga, jak za nią tęsknię.

Na szczęście znalazłem ludzi, którzy mają mi pomóc ją znaleźć, a może i wyleczyć z tej paskudnej przypadłości. Skontaktował się ze mną kapitan St. James z Loży (mniemam, że to jakiś klub dla dżentelmenów). Jestem z nim umówiony jutro na spotkanie w kawiarni w pobliżu Regent’s Parku.

26 marca 1892

Spotkanie w kawiarni Barbados Cafe było przedziwne. Zamiast kapitana pojawiło się dwóch jegomościów, z których żaden nie bym dżentelmenem (co gorsza, jeden był Hindusem!), a do tego na tym samym spotkaniu przyjęli jeszcze kobietę. Nie wiem co jest gorsze (dobrze przynajmniej, że pani Oldenburg ma w sobie szlachecką krew).

Kiedy już mieliśmy się rozjeść nagle na ulicy pojawił się dziwny mężczyzna, który na naszych oczach zamienił się w cherlaka w giganta, po czym przesadził kratę dzielącą ulicę od parku. Dwóch członków Loży (Szkot McCormack oraz Hindus o imieniu i nazwisku nie do wymówienia dla cywilizowanego człowieka) od razu pognali za nim, dołączyła do nich pani Oldenburg, a potem i ja – przecież nie zostawię kobiety samej w niebezpieczeństwie.

Okazało się, że gigant spotyka się z małym stworem, którego pan McCormack nazwał nosferatem. Po krótkiej walce zakończyłem żywot tego przedziwnie wyglądającego człowieczka-nosferata, nie rozumiem tylko czemu pani Oldenburg zdecydowała się uciąć mu głowę kiedy leżał już martwy.

Oczywiście Hindus popadł w krwawy szał (jak to ta nacja ma w zwyczaju) i niepotrzebnie zabił giganta (który z powrotem zamienił się w małego człowieka).

Po wszystkim zawieziono nas do budynku Loży, który okazał się sklepem z indyjskimi dobrami marnej jakości. Na szczęście na piętrze znajduje się palarnia opium, więc gdyby ktoś mnie zauważył w pobliżu tego budynku w Soho to mam wymówkę.

Przez pozostałą część nocy pan McCormack cierpliwie rozczłonkowywał nosferata i małego giganta, co było na tyle interesujące, że spędziłem ten czas z nim, słuchając o tym, czym zajmuje się Loża.

27 marca 1892

Okazuje się, że gigant miał przekazać nosferatowi list od niejakiego J. (podpis ten wywołał rumieńce i popłoch wśród członków Loży), choć jego treść to pół-brednie, pół-wynaturzenia szaleńca. Dzięki temu, że gigant nosił hotelowe ubrania udało nam się dowiedzieć skąd przybył (Budapeszt), jak miał na imię (Gabor Szegedi), a także zdobyć dziwną fiolkę z jego bagażu (którą zaopiekował się pan McCormack).

Nieoceniony okazał się tu Hindus, którego miałem za troszkę powolnego, ten jednak wyprowadził mnie z błędu oceniając to, w którym pokoju mógł przebywać gigant na podstawie kluczy pozostawionych na recepcji. Ciekawe jakie jeszcze umiejętności posiada ten barbarzyńca.

Pozostałą część dnia spędziliśmy w poszukiwaniu ubrania podobnego do tego, które miał nosferat. Członkowie Loży poinformowali mnie, że nosferaci są jedynie sługami, więc ten, którego zabiłem, był tylko posłańcem. Wiedząc to postanowiliśmy przebrać panią Oldenburg i oczekiwać na to, aż przełożony nosferata przyjdzie upomnieć swego sługę. Nie musieliśmy długo czekać.

Drugiego sługę udało nam się pojmać, a on zaprowadził nas kanałami pod Camden Town do pewnej piwnicy. Był wyjątkowo pocieszny i nawet zrobiło mi się go żal, ale wtedy odwiedziliśmy jego leże, w którym trzymał dziesiątki ciał dzieci ze slumsów na górze. Więc kiedy tylko przestał być potrzeby pozbyliśmy się go. Zaczynam powoli rozumieć co robi Loża. Mam tylko wrażenie, że zamiast skoncentrować się na poszukiwaniu sposobów na odwrócenie zmian – zabijają ogarniętych tą przypadłością nieszczęśliwców.

Piwnica okazała się pełna śpiących, jeszcze nie do końca przetransformowanych, nosferatów. Drzwi w górę prowadziły do typowego domy mieszczańskiego. Podczas przeszukania znalazłem właścicieli (oraz ich dzieci) w salonce, siedzących w fotelach, martwych i pozbawionych krwi w takim stopniu, że samoistnie się zasuszyli. Przerażający widok.

Na piętrze znaleźliśmy adresata listu, ale też kogoś więcej.
Beatrycze była tam razem z dżentelmenem z zagranicy, którego poznaliśmy kilka tygodni przed jej chorobą. Próbowałem porozmawiać z nią, przekonać, by wróciła do domu, do mnie, do dzieci, lecz naszą rozmowę (a raczej mój monolog) przerwali członkowie Loży, który rzucili się na towarzyszącego Beatrycze dżentelmena (pan McCormack nie rzucił się, tylko padł na kolana… ciekawy moment sobie wybrał na niedyspozycyjność).

Szybko okazało się, że dżentelmen z Kontynentu potrafi walczyć, jest szybki, silny i nieludzki. Dołączyłem zatem do walki dzierżąc topór strażacki, który zabrałem z piwnicy. Nie mieliśmy szans, nawet po tym, kiedy pan McCormack ocknął się w końcu i zaczął wywijać dziwnie wyglądającym batem (warto zaznaczyć, że ani razu nim nie trafił). W pewnym momencie pani Oldenburg zdecydowała się zaatakować Beatrycze (wtedy byłem już ogłuszony ciosem szablą w twarz, Hindus trzymał swoje wątpia, by nie wyciekły mu z brzucha, a pan McCormack wydawał się martwy). Cóż za siłę i zręczność posiada pani Oldenburg! Przeciwnicy nie byli w stanie jej trafić, na szczęście jej też nie udało się poważniej zranić Beatrycze.

Doszliśmy jednak do wniosku, że nie mamy szans. Dżentelmen z Kontynentu zaproponował, że część z nas puści wolno jeśli tylko przekażemy mu informację, która była dla niego przeznaczona. Chciał zabić mnie, lecz Beatrycze poprosiła go, by mnie oszczędził – JEST JEDNAK NADZIEJA!

W końcu dwójka ta zamieniła się w mgłę, a my oddaliliśmy się od tego straszliwego domu zanim przebudzone nosferaty z piwnicy mogły zatopić kły w naszych szyjach.

15 kwiecień 1892

Jesteśmy w trójkę, razem z Hindusem i panem McCormackiem, w mojej podmiejskiej rezydencji, gdzie opiekuje się nami dr Touchworth. Przed nami jeszcze tydzień, może dwa, rekonwalescencji i wracamy do miasta walczyć dalej. Całe szczęście, że Edward jest w podróży po Europie, a Elżbieta ma już męża. Trudno byłoby wyjaśnić moim dzieciom stan ich ojca oraz towarzystwo, w którym przebywa.

Podjąłem decyzje o przeprowadzeniu się do budynku Loży, mają tam bibliotekę, w której być może znajdę lekarstwo dla Beatrycze. Poinformowano mnie, że takich Loży jak nasza jest w Londynie kilkanaście, w tym największa Loża van Hellsinga. Jeżeli w bibliotece naszej Loży nie znajdę potrzebnych mi informacji mogę zawsze spróbować tam.

Modlę się co dnia by istniało lekarstwo. Jeżeli jednak ono nie istnieje, w mojej celi w Loży czeka strażacki topór – pamiątka mojej pierwszej akcji. Ale to ostateczność.

Komentarze


644

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Heh :) Owocnych lowow!
22-09-2009 11:04
Tarkis
   
Ocena:
0
Thushar: "Mhm, hmpf acha" :P
22-09-2009 11:52

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.